niedziela, 8 lutego 2015

Nikt nie jest sam [Rozdział 2, cz.I/II]



               Dorrel, tak jak mu nakazano, czekał na nich na polanie, ukrytej wśród wysokich drzew, gdzie zostawili konie. Obok niego stała poraniona Ainthe, która z niewyraźną miną opierała się o swojego wierzchowca. Widząc zbliżających się towarzyszy, ożywiła się nieco, ale najwyraźniej mocno doskwierał jej uraz klatki piersiowej, gdyż poruszała się niepewnie.

– Na boga, dziecino, co ci się stało? – zapytał z troską w głosie Terlach, zrzucając niedelikatnie Leathana na ziemię.

– Nie nazywaj mnie tak, stary gburze. Później powiem. Co z nim? 

Kobieta uklękła obok leżącego, przykładając mu delikatnie rękę do czoła.

– Żyje, nic mu się będzie.

– Tyle to sami wiemy – warknął Ionnes, podchodząc bliżej.

– Przestań natychmiast! Nie wyładowuj na mnie swojej złości, a ty bardziej na nim. Nawet się nie waż, bo się to dla ciebie źle skończy – ostrzegła Ainthe, wciąż trzymając dłoń na głowie Leathana. Zamknęła oczy i zaczęła szeptać formułki pod nosem. Terlach przyglądał się kobiecie z zaniepokojeniem. Miała odrapaną całą twarz, całkiem możliwe, że złamany nos i najprawdopodobniej kilka żeber, ponieważ pochylała się z wyraźną rezerwą i grymasem bólu. Jej mysie włosy były całe w nieładzie, a ubranie gdzieniegdzie potargane. Co jakiś czas kobietą wstrząsały lekkie drgawki, jakby z zimna, chociaż temperatura wciąż była wysoka, a o chociażby podmuch wiatru można było się modlić na daremno. Teraz właśnie szukała czegoś jedną ręką w swojej skórzanej torbie, drugą natomiast podtykała zioła pod nos leżącego chłopaka. W końcu wyjęła flaszeczkę z zielonym płynem, po czym sprawnie wlała jej zawartość do gardła dzieciaka, masując mu przełyk, by przełknął. 

– Powinien się niedługo obudzić – stwierdziła. - Mocno oberwał w głowę. Najprawdopodobniej ma uszkodzone narządy, no i wybity bark. Trzeba będzie to nastawić. Na pewno nie pomogło mu bycie niesionym jak wór kartofli – Spojrzała z wyrzutem w oczach na Terlacha, na co ten uśmiechnął się przepraszająco. Kiedy kobieta skończyła zajmować się Leathanem, Minarejczyk podjął znowu pytanie.

– A co tobie się stało, bidulo?

– Upadłam – ucięła krótko, zaciskając mocno usta. Dorrel popatrzył na nią pytająco, ale nie skomentował. Miał pewne podejrzenia.

– Eliksiry powinny niedługo zacząć działać, nic mi nie będzie. Teraz ty – Wskazała palcem na Ionnesa, który powoli się oddalał - chodź tutaj i pokaż co z twoją ręką. Dobrze, że skończyło się jedynie na tym.

Podczas, gdy Ainthe zajmowała się opatrywaniem rany mężczyzny, Leathan powoli odzyskiwał świadomość. Dorrel razem z Terlachem zajęli się oporządzeniem koni, przygotowując je do dalszej drogi, która nie była najkrótsza. Dopiero przeciągły jęk ze strony leżącego zwrócił ich uwagę. Kapłanka poderwała się nagle i podbiegła do chłopaka, zostawiając Ionnesa z pół-obandażowaną ręką, na co ten posłał jej zdziwione spojrzenie. Najwyraźniej nadopiekuńcza, matczyna strona wzięła nad nią przewagę. Ze Świątyni wyniosła nawyk, by wszystkich traktować jak swoje własne dzieci , – co czasami było naprawdę irytujące - ale najwyraźniej to Leathana upatrzyła sobie najbardziej. Był najmłodszy spośród nich i najbardziej irytujący. Ionnes nie znał bardziej pechowego człowieka od tego chłopaka. Uśmiechnął się krzywo do swoich myśli, podnosząc się z klęczek. Doprawdy, co za głupoty zawracały mu głowę.

Chłopak leżał już z otwartymi oczami, próbując usiąść, lecz Ainthe nie pozwalała mu na to, zdecydowanie popychając go na ziemię. Ionnes nadal był niemiłosiernie zły na tego bachora, ale starał się tego aż tak nie okazywać, był dorosły, przewodził im, do cholery. Powinien się zachowywać jak przystało. Patrzył z pewnego dystansu, jak kobieta tłumaczy coś okropnie krzywiącemu się Leathanowi, wymachując przy tym buteleczką z płynem, a Terlach jej w tym przytakiwał. Tylko Dorrel nadal stał z nieodgadnioną miną przy koniach, skupiając swój wzrok na Ionnesie, który starał się ukryć swoje rozgoryczenie. Elf nigdy nie mówił za wiele, był raczej cichy, jeśli już się odezwał, to ważył na swoje słowa, praktycznie zawsze trafiając w sedno sprawy. Co jak co, ale obserwator z niego bardzo uważny. Praktycznie nie wyjawił nic na temat swojej osoby. Nigdy nie mówił o swojej przeszłości, otaczała go aura tajemnicy. Do tego w towarzystwie zawsze nosił kaptur, naciągnięty na swoją głowę – jedynie wśród nich czuł się na tyle swobodnie, by go zdejmować. Ionnes, dzięki swojej podejrzliwości, dowiedział się na własną rękę, że Dorrel był elfem, pochodzącym z niezwykle starego i cieszącego się olbrzymim szacunkiem, rodu Farnese. Jego ojciec władał krainami, położonymi daleko na północ od Bastylionu. Poza granicami swojego królestwa, jego rasa nie mogła czuć się bezpiecznie. Uważana była za formę podludzi, plugastwo, które zalęgło się, kiedy dzielni mężowie zajęci byli podbijaniem tych krain, chociaż prawda była zgoła inna. Elfy nie były mile widziane w tych rejonach, dlatego mężczyzna musiał się ukrywać, ani nie wychylać się zanadto. 

Ionnes odwrócił od niego wzrok, speszony tym, że towarzysz dostrzegł jego wewnętrzną walkę z samym sobą, po czym skierował się w stronę Leathana. Gdy chłopak go dostrzegł, ożywił się nieco, posyłając mu wyraźnie przepraszające spojrzenie.

– Rany, Ionnes, co ci się stało w rękę? – zapytał go, jakby zupełnie zapominając, że on sam znajduje się w nie najlepszym stanie. Ten tylko ściągnął w grymasie złości brwi, odwarkując mu.

– Podczas wyciągania cię z tej zabitej dechami nory, do której trafiłeś na własne życzenie, mieliśmy małe komplikacje – odpowiedział ironicznie. – Coś ty sobie w ogóle myślał, ty głupi…

– Starczy Ionnes! – przerwała mu Ainthe. – Nie mamy teraz czasu na twoje niedojrzałe napady złości. Leathan sam dobrze wie, że to co zrobił nie było najrozważniejsze, jednak jest tego świadomy! Nie zwalaj na niego całej winy, wy wszyscy tam byliście! 

Mężczyzna rzeczywiście zamilkł, w ustach mieląc nieprzyjemne słowa. Nie miał ochoty kłócić się z tą kobietą. 

– Wynośmy się już z tego obrzydliwego miasteczka. Wątpię, żebyśmy byli tutaj mile widziani – dodał Terlach, chcąc zmienić niewygodny temat.

Kobieta podniosła się z siadu, otrzepując przy tym szatę z wysuszonej trawy. Pomogła podnieść się wciąż lekko oszołomionemu Leathanowi, który przypatrywał się ze smutkiem towarzyszowi. Doskonale znał swoją winę, wiedział, że Ionnes będzie zły. Jednak nie przypuszczał, że zachowa się w ten sposób. Owszem, był niemiły w stosunku do innych, sarkastyczny i zrzędliwy, ale nigdy nie tracił kontroli nad sobą i się nie unosił w ten sposób. Nie okazywał tego przynajmniej tak jawnie, dlatego teraz chłopak poczuł się źle sam ze sobą, że go do tego niejako zmusił. Z zamyślenia wyrwał go Minarejczyk, klepiąc w ramię i wciskając mu do ręki czyste ubranie z poleceniem założenia.



*
– Gdzie jest Paskuda?

– Że kto? – spytał niezbyt miłym tonem Ionnes.

– Moja klacz, a kto niby?

– Poważnie? Paskuda? Jakże oryginalnie.

Leathan zignorował jego komentarz, pytając ponownie o to samo. Rozumiał, że mężczyzna jest zły na jego bezmyślność, ale mógłby oszczędzić sobie tych szczeniackich dogryzek. Nie chce wchodzić mu znowu w drogę. Przynajmniej nie teraz.

– To co z nią?

Tamten już gotował się do odpowiedzi, ale ubiegła go Ainthe.

- Musieliśmy ją sprzedać, skończyły się pieniądze, a trzeba było kupić jakiś prowiant. Przykro mi... W dalszym ciągu nie mamy za bardzo z czego żyć. – Westchnęła ze zrezygnowaniem, na chwilę przymykając oczy. – Możesz pojechać ze mną.

– Nie, wezmę go ze sobą.

– Co? Niby dlaczego? – zdziwił się chłopak na słowa Ionnesa. Nie spodziewał się tej nagłej zmiany w zachowaniu. Bądź co bądź był trochę podejrzliwy w stosunku do niego, a już w ogóle nie przypuszczał, że mężczyzna zdzierży przebywanie z nim sam na sam dłużej niż minutę.

– Chcę po prostu porozmawiać. Nie, nie zamierzam na niego wrzeszczeć, kobieto, a tym bardziej przechodzić do rękoczynów. Porozmawiać.

Ainthe popatrzyła na niego dziwnie, ale kiwnęła głową na znak zgody. Ionnes odwrócił się, podchodząc do swojego konia, od którego odwiązał jukę z jedzeniem i przełożył ją na wierzchowca stojącego obok. 

– Musimy pojechać wzdłuż rzeki, najlepiej unikając traktów. Droga się przez to wydłuży, ale tak będzie dla nas lepiej. I bezpieczniej i pewniej. Myślę, że w Garth Anthantal będziemy do tygodnia. Trzeba zarobić, inaczej pozdychamy z głodu. – Zamilkł na chwilę, bawiąc się pierścieniem na placu lewej ręki, po czym zwrócił się do osoby, stojącej obok niego. – Dorrel, znasz te lasy jak własną kieszeń. Dobrze by było, gdybyś nas przeprowadził.

Elf odpowiedział mu potakująco.

– Trzeba ruszać, czas nagli.



~*~

W przeciwieństwie do tego, co powiedział wcześniej, Ionnes nie odzywał się praktycznie wcale. Może ta rozmowa miała polegać na tym, że to chłopak miał przepraszać. Zasępił się. Niezmiernie irytowało go to niezręcznie milczenie. Bite trzy godziny w niekomfortowej ciszy. Gdy tylko próbował zacząć rozmowę, mężczyzna go zbywał, mówił zdawkowo i niechętnie. Leathan westchnął już po raz setny tego wieczoru, kierując swoje zielone oczy ku zachodzącemu powoli słońcu. Uwielbiał zachody, ale w takiej sytuacji nie cieszył go w ogóle. Nawet cudowne, wysokie drzewa, które raz za razem mijali, straciły w tej chwili swój urok. Myślami wrócił do dnia, w którym został pojmany i wtrącony do więzienia. Wtedy też pogoda była taka piękna.

Zaczynała się właśnie druga doba pobytu w Avenien. Siedzieli w gospodzie, w której wynajmowali pokoje, właśnie jedząc śniadanie, kiedy przyszedł do nich przerażony wieśniak, trzymający swoją ubabraną czapkę w rękach. Właściciel przybytku starał się wyrzucić natręta, ale Terlach powstrzymał go, chcąc dowiedzieć się co ten ma do powiedzenia. Tak też tamten zaczął opowiadać.

 … no i mówię wam, panie, taki wielki, wysoki na trzy łokcie, a ze dwie głowy wyższy ode mnie, łazęga, a nawet prosto nie chodził! Taki przygarbiony, a skóra to szara, jak popiół. Trup chodzący, mówię wam! Z pyska to mu, panie, o takie, o, wielkie zębiska wychodziły. A jak śmierdziaaał! Cuchnął gorzej niż łajno, panie, gorzej niż łajno!

 Czemu właściwie z tym do nas przychodzisz? – spytał z pozoru obojętnie Ionnes.

 Panie, ta łajza wzięła mi wszystkie kwoki zżarła! Jak tak można?! Potem się jeszcze na mnie rzuciła, ale jak żem ją grabiami przez łeb zdzielił, to uciekła. Co jak co, ale siły w łapach to mi nie brakuje! Ja ino chcę, żeby mi się to nie szwędało koło domu. Moja Mariola cała zestrachana, spod stołu wyleźć nie chce!

 I mówisz, że przyszedłeś z tym do nas, bo…? Naprawdę wyglądamy ci na takich, co nastawiają bezmyślnie głowy?

 Ale wy, panie, jako jedyni mi wierzycie i nie zbyliście od razu. Ja zapłacę, sowicie zapłacę, ale na bogów, pomóżcie!

Ionnes podparł podbródek ręką i zapatrzył się przed siebie. 

 To jak będzie, panie?

 No nie wiem, nie wiem… - odparł, niby się zastanawiając, chociaż decyzję podjął już dawno. – To taka ciężka robota, na pewno będziemy potem zmęczeni i głodni, a nasze ubrania w nie najlepszym stanie. – Popatrzył na niego wymownie.

 Ja was wszystkich ugoszczę, zapewnie jadło, napitek, wszystko czego będzie potrzeba! A pannę, to jak królową potraktuję! Tylko nie zostawiajcie samego – zapewnił gorliwie wieśniak, kiwając głową.

 Jeśli tak przedstawiasz sprawę, to…

 Oczywiście, że pomożemy! Nad czym ty się jeszcze zastanawiasz, Ionnes? Trzeba pomóc człowiekowi w potrzebie! – oznajmił z uniesieniem, dotąd milczący Leathan, na co Dorrel posłał mu zrezygnowane spojrzenie, a Ainthe szturchnęła pod stołem. Najwyraźniej zbyt chętne do pomocy serce nie zastanowiło się nad tym, że można w tej sytuacji wynegocjować jeszcze lepsze warunki dla nich.

 Oj trzeba, trzeba. – Siedzący przed nimi człowiek popatrzył na niego ze wdzięcznością.

Terlach wstał od stołu, odsuwając od siebie misy z jedzeniem, wiedząc, że dobili umowę.

 No to na co jeszcze czekamy? Nie mamy całego dnia, prowadź pan.


*


Zmierzchało się.

Ainthe od razu powiedziała, że nie będzie się w to mieszać. Mimo że teraz podróżuje z nimi, to nadal sercem jest w Zakonie, gdzie nie szkolono jej do polowania na baśniowe poczwary. Nikt nie zamierzał się temu sprzeciwiać, kobieta zasługiwała na chwilę spokoju.

Wieśniakowi, który zaprowadził ich tutaj, polecili się schować do chaty i nie wychodzić z niej. Aura tej okolicy była przytłaczająca i w pewien sposób wzbudzała strach.

Leathan rozejrzał się po polanie, na której się znajdowali. Na pewno nie wygląda zbyt zachęcająco, pomyślał, poprawiając ułożenie łuku w dłoni. Na jej środku leżało przewrócone stare, spróchniałe drzewo, którego kora była pokryta mchem i grzybami. Podszedł do przodu, momentalnie znowu się cofając – pod jego nogami leżały szczątki jakiegoś makabrycznie zmasakrowanego, małego zwierzęcia. Kury zapewne, zauważył, odlepiając bladożółte pióro z buta. 

 Obrzydlistwo!

Dorrel podszedł do niego, odsuwając Leathana na bok. Uklęknął obok ptaka, przyglądając mu się.

 To ghul, na pewno. 

 Skąd wiesz? – zdziwił się chłopak.

 Sposób, w jaki została zjedzona. Zwyczajny wilk, czy inne zwierzę nie zmarnowało by tyle mięsa, porzucając go tutaj, w dodatku wypijając głównie krew. Zresztą, wieśniak wystarczająco dokładnie nam go opisał. Tylko dziwi mnie, co robi aż tu. Nie przypominam sobie, żebym widział gdzieś po drodze cmentarz.

– Może poczuł potrzebę zasmakować świeżego mięsa? – Młodszy zachichotał nerwowo.

 Może.

Leathan bał się, ale starał się tego nie okazywać. Bał się, a śmiertelnie poważna mina elfa wcale nie pomagała. Mało o nim wiedział, ale pewny był jednego. Zawsze wiedział co mówił. 

Jego towarzysz stał już wyprostowany, przypatrując się niebu. Po chwili odezwał się, zupełnie niespodziewanie.

 Trzeba się pośpieszyć, jeśli chcemy przeżyć dzisiejszy dzień. Ghule aż za dobrze czują się nocą, dlatego trzeba wykorzystać to, że nadal jest jasno... – Zawahał się na moment. – Miejmy nadzieję, że jest tylko jeden. Powinniśmy się rozdzielić, wydawałoby się, że potwór jest gdzieś w pobliżu, ale równie dobrze może być wszędzie. Nie są tak przewidywalne, jakby mogło się wydawać.

 Jak daleko może być to plugastwo ?– zapytał Terlach, który wrócił chwilę wcześniej z Ionnesem z rekonesansu. 

 Nie dalej niż kilkadziesiąt metrów. Pewnie siedzi gdzieś w…

Leathan nie słuchał dalej rozmowy towarzyszy, skupiając swoją uwagę na Ionnesie wpatrzonym w las. Mężczyzna chodził wzdłuż linii drzew, przypatrując się im niespokojnie. Czyżby się bał? Nie, to niemożliwe. Jakkolwiek naiwnie to brzmi, chłopak rzeczywiście uważał, że na próżno doszukiwać się w tych chłodnych, niebieskich oczach strachu. Albo wcale go tam nie było, albo był bardzo dobrze ukryty.

 Dorrel, zostaniesz tu z Leathanem. Ja i Terlach rozejrzymy się po okolicy – powiedział, obracając się nagle. Elf nie lubił walki bezpośredniej, o czym Ionnes doskonale wiedział, dlatego wolał go na nią nie narażać. Większym prawdopodobieństwem jest, że to oni przyjdą do ghula, a nie ghul do nich. Przynajmniej miał taką nadzieję.

 Ale ja chce iść z wami! Nie będę siedział tutaj bezczynnie, kiedy mogę pomóc – zaprotestował chłopak.

Ionnes westchnął przeciągle, zmęczony ciągłym oporem dzieciaka.

 Posłuchaj mnie chociaż ten jeden raz, do cholery! Nie chcę, żeby ci się coś stało, a ty po prostu przyciągasz kłopoty, jak pieprzony magnes. Jeżeli do nocy nie znajdziemy potwora, to zostawiamy tę sprawę. Nie będziemy narażać życia dla kilku marnych groszy, nie jesteśmy bohaterami. Chodźmy Terlach, nie marnujmy czasu. A ty – zwrócił się do Dorrela – pilnuj tego idioty, żeby sobie czegoś nie zrobił.

 No wiesz co?! Nie jestem idiotą! – krzyknął Leathan do oddalających się już przyjaciół.


-
No i kolejny rozdział (a raczej jego część) za nami. Powoli zbliżamy się do  tych świeżo pisanych, może jeszcze jakieś 2 lub 3 starszych. Jestem ciekawa, czy ktokolwiek zauważy różnice w stylu. :)

6 komentarzy:

  1. "popychając go na ziem." ziemie
    " porzucając go tuta" - tutaj
    Hm... sama nie wiem, czy mi się podobało, czy też nie za bardzo, jakoś tak jest - drętwo. Brakuje mi urozmaiconych opisów - miejsca, bohaterowie, uczuć (zwłaszcza po zajściu między postaciami, czy nie było mu przykro, że sprzedano jego konia?), tego mi brakuje, a literówki utrudniają czasem czytanie. Dodatkowo, co mi jeszcze średnio się podobało to dialogi - żadna z postaci nie wyróżnia się pośród nich, nikt nie ma swoistego stylu wypowiadania się. Popełniasz mały błąd przy ich zapisie http://www.ekorekta24.pl/proza/130-interpunkcja-w-dialogach-czyli-jak-poprawnie-zapisywac-dialogi (Chodzi mi o pauzę dialogową). No, ale... żeby nie było, że tylko mówię o złych kwestiach, podobały mi się ostatnie akapity - coś się działo, coś zawrzało, tylko czekać na więcej :)

    http://dzikie-anioly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Bardzo dziękuję za Twoją opinię.
      Staram się czytać tekst po kilka razy, no ale wiadomo - nie wszystko się wyłapie, a ja sama też nie jestem jakoś szczególnie obeznana jeśli chodzi o poprawność stylistyczną itp.
      Bałam się, że właśnie pierwsze rozdziały są zbyt sztywne i... najwyraźniej były to uzasadnione obawy. Można zrzucić to na lenia, innego wytłumaczenie nie mam, ale te "świeższe" rozdziały będą bardziej dopracowane, moim zdaniem, lepiej, a bohaterowie nabiorą charakteru i nie będą tacy papierowi. Przynajmniej mam szczerą nadzieję, że udało mi się to osiągnąć. Dziękuję za podesłanie linku, na pewno zwrócę na to uwagę.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz i opinię, postaram się jakoś tchnąć ducha w ten tekst. :)

      Usuń
  2. Nie ma problemu, gdybym nie miała sesji wypisałabym więcej błędziorów, a tak czas goni :>
    Rozumiem! Więc czekam na świeżynki:>

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!
    Dopiero trafiłam na Twojego bloga, ale bardzo mi się spodobał. Opowiadanie jest ciekawe. I szablon bardzo mi się podoba :) A co do tego rozdziału: uważam, że jest świetny! Naprawdę. Tylko mogłoby być dłużej, bo fajnie się czyta. I szablon bardzo mi się podoba :) Czekam z niecierpliwością na nexta ;) Mam nadzieję, że nie każesz mi długo czekać :D Także mnóstwo weny życzę :**
    Jeśli byś chciała i miała chwilę, serdecznie zapraszam do mnie, może Cię zainteresuje, byłoby miło ;)
    http://wtajemniczenipoczatekkonca.blogspot.com/
    Pozdrawiam,
    Juliet

    OdpowiedzUsuń
  4. No jak dzieci, bez zielarki nie dość, że pozabijaliby się nawzajem to jeszcze pewnie wykończyliby się gangreną i innymi zakażeniami.

    Ej, to oni wyciągali dzieciaka z więzienia, nielegalnie, a ich konie nie były przygotowane do natychmiastowej ewakuacji? Luka w planie, duża na dodatek.

    "wzięła nad nią przewagę." - wzięła nad nią górę.
    "ważył na swoje słowa" - tu mi zgrzyta, albo ważył słowa albo baczył na słowa, czy jakoś tak...

    Fakt w drugim fragmencie brakuje nieco narracji, ale emocje po sprzedaży konia są zbędne (według mnie), koń to koń - trochę jak samochód.

    Czy ghul zostawia jakieś ślady stóp?

    Lubię Terlacha; fakt, mam słąbość do dużych bohaterów; jest taki pocieszny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt. I szczerze mówiąc to myślę, że to nie będzie jedyna dziura w logice, dzięki za zwrócenie uwagi. ._.
      A co do tego nieszczęsnego, sprzedanego konia - emocje i tak się jakieś tam pojawią, ciut później, ale w sumie też myślałam, że to nie było jakieś super konieczne.
      Mój ghul to trochę specyficzny twór i nie do końca wiadomo z czym to jeść, ale nie będę spoilerować. :P
      Dziękuję serdecznie za komentarz. :)

      Usuń