czwartek, 26 lutego 2015

Krwista czerwień magii [Rozdział 5]

Gdy tylko zaczęło się zmierzchać, wyruszyli do miejsca, w którym miały być postawione kurhany. Było to w pewnej odległości od Garth Anthantal, poza murami miasta, w małym, świerkowym lasku, niedaleko starej, podniszczonej kapliczki, postawionej ku czci Aamana.  Pożółkła trawa rosnąca wokół grobowca zagłębionego w ziemi, praktycznie zakrywała już wrota prowadzące do środka. Ionnes zdziwił się lekko, myślał, że skoro bracia rzekomo zajmują się tym miejscem, to będzie bardziej zadbane, a teraz wyglądało na to, jakby od wieków nikogo tutaj nie było. Na miejscu nawet nie spotkali mnichów, co jeszcze tylko pogłębiło jego wątpliwości, skoro mężczyźni, spotkani w karczmie, twierdzili, że ktoś powinien pilnować mogił.

–  Nie wydaje się wam podejrzane, że nie ma tutaj nikogo? – zapytał Dorrel, który najwyraźniej też zauważył, że nie wszystko się zgadza.

–  Na bogów, ty wszędzie węszysz jakieś podstępy – stwierdził Leathan, schodząc po krętych, pokrytych mchem schodach, które prowadziły do kurhanu.

Elf popatrzył na niego z powątpiewaniem w szarych oczach i pokręcił sceptycznie głową.

–  Dobrze, powinienem sprecyzować pytanie. Ionnes, czy wydaje ci się podejrzane, że nikogo tutaj nie ma?

Ionnes parsknął z rozbawieniem i przyznał mu rację.

Leathan, słysząc to, pokazał elfowi język i obrócił się na pięcie, niczym naburmuszone dziecko. Chłopak zignorował śmiejącego się towarzysza i skupił się na rzeźbionych drzwiach grobowca.

–  Faktycznie, coś tutaj nie gra. Nie zaszkodzi dowiedzieć się, co dokładnie. – Ionnes tylko potwierdził przypuszczenia Dorrela i również podszedł do wejścia, odgarniając uporczywe trawsko z drogi.

Chwilę musieli mocować się z masywnymi, kamiennymi wrotami, na których były wypisane inskrypcje w nieznanym dla nich języku.  Już na początku zmuszeni byli uporać się z liczną siatką pajęczyn, która musiała wytworzyć się tutaj przez wiele lat. Wszystko w około było zakurzone i pokryte brudem, a jedynym światłem, jakie rozjaśniało mrok wąskiego korytarza, były uwieszone przy suficie kryształy. Ionnesowi podobało się to wszystko coraz mniej, stan tego miejsca wskazywał na to, że od dawna nikt tutaj nie był, w przeciwieństwie do tego, co powiedziano mu w oberży. Przeszli do końca w milczeniu, mijając różnorakie urny, poustawiane na kamienistej podłodze. Weszli do sporych rozmiarów komnaty, w której panowało nieprzyjemne zimno.

–  Wow, robi wrażenie – zauważył ze zdumieniem Leathan i rozejrzał się wokoło. Ukradkiem rozmasował sobie ramiona z zimna.

Ionnes przyznał mu rację w myślach, już dawno nie dane mu było oglądać czegoś takiego, aż zapierało dech w piersiach. Na wysokim stropie było rozmieszczone pełno dających światło kryształów, które zauważyli wcześniej. W centralnym punkcie pomieszczenia stał ogromny ołtarz ofiarny, zastawiony różnymi naczyniami, koszami, przedmiotami do balsamowania i złotem. Wszystko to nietknięte. Zaraz za płaskim, kamiennym stołem znajdował się niewielki wodospad, wypływający z ust potężnego, kamiennego posągu, przedstawiającego postać elfa. Ionnes był pod niemałym wrażeniem, wydawało się, że grobowiec wybudowano jeszcze przed tym, nim zaczęto potępiać tę rasę, czyli przeszło kilkadziesiąt wieków temu. W dodatku bogate zdobienia sali wskazywały na to, że nie był to cmentarz  dla zwykłych, pospolitych ludzi, a na pewno dla kogoś znaczącego. Ściany wnętrza kurhanu zdobione były roślinnymi ornamentami pomieszanymi z tekstami, pisanymi w języku podobnym do tego, na jaki natknęli się wcześniej.  W kolosalnych posągach, ustawionych obok siebie dookoła sali, wykute były miejsca na trumny. Od razu widać było, że miejsce to jest wiekowe, a już w szczególności patrząc na spróchniałe drewno, z którego wykonane były sarkofagi i na zagęszczenie pajęczyn oraz wszelkiego robactwa w komnacie.

–  Skoro nic się już nie zgadza, to sprawdźmy chociaż, czy trupów rzeczywiście brakuje – polecił Ionnes, kiedy wreszcie wyrwał się z zachwytu nad tym miejscem.

–  Mam tak po prostu grzebać w trumnach? – oburzył się Leathan i spojrzał w kierunku jednej z nich z obrzydzeniem. Ionnes westchnął cierpiętniczo i usunął pająka, który zaplątał się w jego związanych włosach.

–  A jak niby zamierzasz się tego dowiedzieć?

–  No, tak jakoś… inaczej. Najlepiej na odległość.

–  Proszę cię, tylko mi nie mów, że i tego się boisz.

Chłopak zaprzeczył natychmiast, może nawet zbyt gwałtownie.

– Nie boję się, tylko… to dość… okropne grzebać w zwłokach, no – zakończył Leathan kulawo. 

Mężczyzna popatrzył na niego z politowaniem i uśmiechnął się kącikiem ust.

–  W to nie wątpię. A teraz otwórz wieko i sprawdź.

– Czasem cię tak bardzo nienawidzę, wiesz – burknął młodszy i złożył usta w ciup. Przymknął prawie niezauważalnie oczy, kiedy otwierał trumnę, ale ostatecznie wypuścił powietrze z ulgą.

– Pusto, tylko jakieś szmaty i coś, co wygląda mi na gluty trolla.

Leathan wytarł rękę o swoje spodnie, a kiedy towarzysz nakazał mu sprawdzać dalej, podszedł ze zrezygnowaniem do kolejnych sarkofagów.

Uwaga Ionnesa skupiła się teraz na drugim mężczyźnie, który stał po innej stronie sali, obok jeziorka, do którego wpadał wodospad. Nawet nie zauważył, kiedy Dorrel się tam oddalił. Elf poruszał się z niezwykłą gracją i bardzo cicho stawiał kroki, i teraz, kiedy Ionnes do niego podchodził, zrobiło mu się jakoś dziwnie, czując , jakby w porównaniu z nim, wypadał na niezdarnego słonia. Jego przyjaciel wpatrywał się w ciosany w kamieniu posąg, z którego wypływała woda. Ionnes zagapił się na chwilę na niego. Dorrel ściągnął wcześniej kaptur z głowy, ujawniając swoje jasne, praktyczne wręcz białe włosy, sięgające za szpiczaste uszy. Dopiero teraz widoczne było, jak bardzo był blady. Pod okiem elfa dojrzał trzy, ciemne koła, które, jak się wcześniej dowiedział, symbolizowały przynależność do królewskiego rodu. Jego wąskie usta układały się teraz w melancholijny uśmiech, kiedy to wpatrywał się, jakby z tęsknotą w statuę. Ionnes zaklął w myślach sam na siebie, że podgląda towarzysza w takim momencie.

–  To Mae’hvei, legendarny przywódca Nomidy, opiewany w wielu, sławnych pieśniach – odezwał się Dorrel, kiedy usłyszał za swoimi plecami przyjaciela. Nie zdawał się zauważać  jego wewnętrznej walki. Nadal wpatrywał się przed siebie i po chwili podjął znowu z lekkim sentymentem w głosie. – Właśnie on podbił północne tereny i dał początek panującemu teraz rodowi. Utworzył tam Królestwo, jednak po wielu latach panowania zwyczajnie zniknął bez słowa.

–  W takim razie co się z nim stało? – zapytał, zaciekawiony jego słowami. Wreszcie mógł dowiedzieć się czegoś na temat elfów, które tak zacięcie broniły historii swojego narodu. Dorrel musiał mu naprawdę ufać, skoro o tym mówił i Ionnesowi zrobiło się jakoś przyjemniej z tego powodu.

–  Jedni mówią, że zginął w którejś z bitew, drudzy, że uciekł gdzieś z ludzką kobietą, którą pokochał, a jeszcze inni twierdzą, że nadał żyje gdzieś w odosobnieniu po dziś dzień.

–  A ty w co wierzysz?

Dorrel obrócił się do niego, a po jego twarzy przebiegł cień zaskoczenia, który równie szybko zniknął, co się pojawił.

– Nie zastanawiałem się nad tym, szczerze mówiąc. Chociaż myślę, że całkiem możliwe jest, że –
Nie dokończył, bo przerwał mu Leathan, który zawołał do nich z zaniepokojeniem z drugiego końca komnaty.

–  Ionnes! Dorrel! Czy to normalne, że wszędzie tu pełno jakichś małych kulek?

Brwi Ionnesa ściągnęły się, kiedy tamten im przeszkodził. Z początku  nie zrozumiał o co chodzi chłopakowi.

–  Czego niby? – odkrzyknął mu.

–  Chodźcie tu, to się sami przekonacie. Wiem tyle, że to jest okrągłe i ma jakieś śmieszne wzory..

Mężczyzna ruszył przed siebie, a zaraz za nim elf. Nie zdążyli jednak zrobić nawet kilku, porządnych kroków, a ziemia pod nimi osunęła się i zaczęła sypać w dół, ciągnąc za sobą Ionnesa, który stracił równowagę na niestabilnym gruncie. W pierwszym odruchu chciał się czegoś chwycić, by nie spaść ale nieszczęśliwie złapał za rękę Dorrela i ostatecznie oboje znaleźli się na dole, przysypani gliną. Nie lecieli jednak daleko, może trzy metry niżej znajdowała się kolejna, tym razem mała i ponura komnata. Chwilę zajęło Ionnesowi dojście do siebie i z ulgą stwierdził, że pomimo kilku zadrapań, i lekko bolącej nogi, nic innego mu nie dolega.  Gorzej mogło być z Dorrelem, który znajdował się pod nim i zamortyzował jego upadek. Podniósł się z elfa z zakłopotaniem, otrzepał się z ziemi i podał mu rękę, by tamten mógł wstać.

–  Nic ci nie jest? – spytał z przepraszającym uśmiechem.

– Poza twoim łokciem odciśniętym na mojej wątrobie to tak, wszystko w porządku, dziękuję za troskę – wycedził Dorrel przez zęby i wytarł sobie twarz z brudu.

–  Wybacz, jakoś nie zdążyłem dopracować tego brawurowego lotu. Jednakże przyjemność po mojej stronie.

Elf wywrócił oczami, ale nic innego nie powiedział.
Ionnes przeszedł się po częściowo zasypanej komnacie w poszukiwaniu jakiegokolwiek wyjścia. Nie bardzo rozumiał, co właśnie się stało i dlaczego akurat teraz. Okrążył niewielkie pomieszczenie. Dostrzegł, że ściany u góry były zamalowane jakimiś napisami, nadal w tym samym, dziwnym dialekcie.  W dodatku szkarłatna farba wyglądała na świeżą  i barwą niebezpiecznie przypominała krew. Niedługo potem usłyszał szybkie kroki na górze i podniósł wzrok w tamtym kierunku, a zaraz po tym w wyrwie ukazała się rozczochrana głowa Leathana.

– Nic wam nie jest? Co tam robicie? – zapytał z niepokojem i starał się dojrzeć sylwetki towarzyszy. Na dół nie docierało zbyt wiele światła.

–  Mamy się wręcz świetnie, a  jakbyś nie wiedział co robimy, to z chęcią cię oświecę. Urządzamy właśnie sobie małe randez vous. Przeszkadzasz -  odpowiedział zgryźliwie Ionnes na głupio postawione pytanie dzieciaka.

Z góry dosłyszał parsknięcie i cichy śmiech.

–  No, skoro tak to ja sobie pójdę.

–  Leathan… - Westchnął zrezygnowany Dorrel, który odwrócił na chwile wzrok od studiowanych tekstów na ścianie.

–  Dobra, dobra. Idę poszukać czegoś, by was wyciągnąć z tej dziury. Nigdzie nie idźcie. Znaczy no, jakbyście mieli jakiś wybór, to nigdzie nie idźcie.

–  Aleś ty zabawny!

Dorrel omiótł wzrokiem całe pomieszczenie raz jeszcze, miał mocno zaciśnięte usta i trochę nieobecny wzrok. Intensywnie nad czymś myślał. Odgarnął jasne włosy z twarzy i podszedł niedaleko Ionnesa, po chwili się zginając. Złapał w palce małą, wyglądającą na stalową kulkę, która leżała niedaleko jego buta. Przyjrzał się jej w milczeniu.

–  Oczywiście, tak jak przypuszczałem – odezwał się Dorrel po chwili ponuro i podniósł gwałtownie z klęczek. Przytknął dłonie do przeciwległej ściany i skupił się na tekście, umieszczonym wysoko. Ionnes nic z tego nie rozumiał i kwaśno zauważył w myślach, że to nie jest jedyna rzecz, której dzisiaj nie pojmuje, co zaczyna go powoli irytować.

–  Możesz jakoś jaśniej? Nie siedzę ci przecież w głowie.

Elf na powrót odwrócił się do niego i pomasował nasadę nosa.

–  To wszystko – wskazał ręką na inskrypcje – to staroelficki, prawie wymarły dialekt. Już prawie nikt się nim nie posługuje, jednak ja, zanim wyjechałem z Nomidy, pobierałem lekcje. 

–  I rozumiesz, co tu pisze? – zapytał z tłumioną nadzieją w głosie.

–  Trochę – padła niepewna odpowiedź. –  Ten język znacznie się różni od tego, który dobrze znam, ale rozumiem niektóre słowa. – Elf przeszedł się wzdłuż muru, sunąc po nim dłonią. Czytał inskrypcje, mimowolnie ruszając przy tym ustami, z których jednak nie wydobył się żaden dźwięk. – To czarno magiczna klątwa… uwięzienia… zniewolenia, czy jakoś tak, nie wiem dokładnie.

– Cudownie – sarknął Ionnes i oparł się plecami o ścianę. Przymknął na chwilę oczy i wypuścił z sykiem powietrze. – Jeszcze tego brakowało. Może powiesz mi w dodatku, że to rzeczywiście zostało napisane krwią?

–  Całkiem możliwe. W dodatku to, co znalazłem na ziemi, tylko mnie w tym upewnia. Tych małych kul i magii krwi używa się właśnie przy stawianiu potężnych, magicznych pułapek. Pewnie aktywowaliśmy jedną przechodząc.

Jego towarzysz westchnął przeciągle i przeczesał dłonią włosy. Znowu wszystko się popsuło, znowu wpakowali się w coś niebezpiecznego i znowu wszystko było tak cholernie tajemnicze.

–  Czyli co? Ktoś niby zaciągnął nas tutaj, byśmy przypadkiem wpadli w coś takiego i sczeźli tutaj na dole? Ale po co? I czemu mnisi? I o co w tym wszystkim, do cholery, chodzi?

–  Nawet gdybym chciał, to nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć – zaczął Dorrel, równie zdezorientowany, co on. – Ale mam pewne podejrzenia. Podsadź mnie.

–  Co? – zapytał zbity z tropu Ionnes.

–  Nie co, tylko mnie podsadź. Może uda mi się odczytać sygnaturę rzucającego tę klątwę.

–  Podobno mieliśmy się nie mieszać w tematy związane z czarną magią.

–  Już bardziej być wmieszanym to się chyba nie da. A teraz się pośpiesz – ponaglił go Dorrel.
Ionnes wzruszył ramionami z pozoru obojętnie i podsadził przyjaciela. Nie znał się na magii, nie lubił jej tak samo, jak i innych pokręconych sztuczek, zaklęć i tym podobnych. Nie ufał czemuś, czego nie rozumiał, ale skoro elf się na tym znał, to może rzeczywiście mogli wpaść na trop człowieka, który ich w to wkopał. Dorrel przechylił się niebezpiecznie, mamrocząc jakieś niezrozumiałe intankcje pod nosem. Ionnes starał się nie zwracać uwagi na tylną część ciała przyjaciela, która teraz znajdowała się niebezpiecznie blisko jego twarzy. W myślach odliczał mijające sekundy, mając nadzieję, że mężczyzna szybko skończy robić to… co właściwie robił.

–  Nic z tego – odparł w końcu elf i dał mu znak ręką, by opuścił go na dół. – To zbyt skomplikowane runy jak dla mnie, zbyt mało o tym wiem.

– Zawsze warto było spróbować. Ale cholera, przysięgam, jak tylko stąd wyjdziemy, to własnoręcznie ukręcę karki tym pieprzonym mnichom za to, że nas tutaj zaciągnęli.

–  Z przyjemnością ci potowarzyszę – mruknął Dorrel śmiertelnie poważnie, ale zaraz potem obaj wybuchli śmiechem. Przynajmniej humor im dopisywał, nawet w tak beznadziejnej sytuacji.

–  Ale jedno w sumie było prawdą. Ciał w trumnach rzeczywiście nie było – zauważył Ionnes, kiedy się uspokoił.

– Tak i nie powiem, to wcale niczego nie wyjaśnia. Chociaż skoro i tak zamierzano wykopać nam grób z jakiegoś niewiadomego powodu, to może i mogli pokwapić się, by powiedzieć prawdę.

Ionnes jęknął przeciągle i zaczął chodzić po komnacie, nie wiedząc za bardzo, co ma ze sobą zrobić. Minęło już sporo czasu odkąd Leathan zostawił ich samych i poszedł szukać jakiejś pomocy. Mężczyzna coraz bardziej się niecierpliwił i w końcu usiadł w kącie, na ziemi,  z rezygnacją.

–  Wolałem tych poprzednich mnichów, przynajmniej nie próbowali nas pozabijać – burknął do siebie.

–  Popatrz na to pozytywnie – podjął elf, uśmiechając się pod nosem. – Jeśli już masz umierać, to w jakim doborowym towarzystwie.

Ionnes prychnął cicho z rozbawieniem.

– Jasne, niedoczekanie twoje. Chciałbyś.

– Umierać? Niekoniecznie.

Ionnes wykonał w jego kierunku nieokreślony gest, ale jednocześnie wyglądał na rozbawionego.

–  Coś ostatnio gadatliwy się zrobiłeś.

- Przeszkadza ci to?- zapytał elf miękko, po czym usiadł obok towarzysza, ramię w ramię. Podciągnął kolana pod brodę i z braku laku zaczął obracać między palcami rzemyki odchodzące od płaszcza.

–  Nie, to nawet przyjemne – wyznał tamten bez zastanowienia.

Po tym zapadła spokojna, komfortowa cisza, przerywana tylko co jakiś czas kapaniem wody, która spływała przez wyrwę w ziemi. Ionnes nie miał pojęcia co myśleć o całej tej sytuacji.  Jaki cel mieli mnisi w tym wszystkim? By wymyślać tę całą  historię o ich tutaj ściągnąć? Po co? A może to oni sami zastawili tę pułapkę? Ta sprawa była już tak pomieszana, że aż zaczynała boleć go głowa od natłoku myśli. Nienawidził tych momentów, kiedy nie mógł kontrolować sytuacji, a wszystko wokół się sypało. Czuł się wtedy taki… słaby i nic nie mógł na to poradzić. W dodatku był teraz bardzo zdezorientowany. Już nie mógł się doczekać momentu, gdy stąd wyjdą i odnajdą tych przeklętych mnichów. Miał zbyt dużo pytań i wątpliwości.

Wreszcie, po jakimś czasie, który wydawał się ciągnąć wieczność, dosłyszał miarowe kroki na powierzchni, a zaraz potem głos Leathana.

–  Żyjecie tam jeszcze? – zawołał chłopak, a za moment rzucił im coś, co okazało się grubym sznurem. – Tylko to udało mi się znaleźć, ale chyba was udźwignie.

–  Jednak się na coś czasem przydajesz – odkrzyknął z przekąsem mężczyzna i pociągnął linę, by sprawdzić, czy dzieciak wystarczająco dobrze ją przywiązał.

–  Hej, ja zawsze się przydaję! – Usłyszał protest z góry.

Ionnes podciągnął się na sznurze i chwilę zajęło mu, by wdrapać się na szczyt. Zaraz po tym pomógł Dorrelowi i już po chwili obaj stali na równych nogach w kurhanie.

–  Dzięki – sapnął Dorrel w stronę Leathana i roztarł bolące, zdarte  dłonie.

– Nie ma za co. Co tam się w ogóle stało?

– Dowiesz się po drodze, teraz musimy coś załatwić – oznajmił Ionnes z zaciętością malująca się na bladej twarzy i poczuł jakby wypełniły go nowe siły.