sobota, 21 lutego 2015

I nawet tutaj [Rozdział 4]

Wyjechali z Czarnej Rzeki o świcie następnego ranka, tuż po uzupełnieniu zapasów, tak jak to wcześniej zaplanowali. Od tamtego dnia upłynęły już trzy kolejne, raczej leniwe i spokojne doby, umilane wesołymi rozmowami i dopisującym humorem. Żaden z  nich nie podjął się tematu z tamtego dnia,  jakby zawierając niepisane porozumienie. Najwyraźniej już każdy miał dość tajemnic i niebezpieczeństwa jak na ten czas.
Leathan, w trakcie drogi zaobserwował dziwne, niespokojne zachowanie Ainthe. Od wczoraj często przyłapywał ją zatopioną we własnych myślach i z początku nie wiedział, dlaczego kobieta jest taka niespokojna. Wszystko wyjaśniło się dzisiejszego dnia, kiedy to po pewnym czasie dotarli do pokaźnego rozdroża. Właśnie wtedy Kapłanka zatrzymała ich i zakomunikowała, że nadszedł czas, kiedy to powinni się rozdzielić.

– Kwartał roku minął niezwykle szybko przy was i, na bogów, był to najwspanialszy sposób, w jaki mogłam go przeżyć.

Kobieta otarła łzy spływające jej po policzkach i przytuliła każdego z nich. Ionnes skrzywił się na ten ckliwy moment, ale nic nie powiedział.

– Pewnie będę za wami tęsknić każdego dnia, ale służba w Zakonie to moja powinność.

Terlach przetrzymał ją dłużej w swoich ramionach, zatapiając rękę w jej szarawych włosach i uśmiechnął się smutno. Nić sympatii, jaka rozwinęła się miedzy nimi przez cały czas podróży, teraz była niezwykle widoczna, prawie wręcz namacalna.

– Nikt nie ma ci tego za złe, dziecino. Chyba rozpłynę się ze smutku, ale przecież nie będę cię zatrzymywał.

Kapłanka zaśmiała się, praktycznie przez łzy, i poklepała go po klatce piersiowej, za moment odsuwając się.

– Pewnie stary  gburze, jednak musisz jakoś wytrzymać. A ty – zwróciła się do Ionnesa i wskazała dłonią na Leathana – pilnuj mi tego podlotka, ma mu nawet włos z głowy nie spaść, bo się policzymy.

– Pewnie, wariatko. Mi ciebie też będzie brakować – mruknął mężczyzna zadziornie, chociaż całkiem  szczerze.

–  Ty też się nie daj wpakować w jakieś dziadostwo, dupku – sarknęła mu w odpowiedzi, chociaż wcale nie wyglądała na urażoną. Uśmiechnęła się lekko.

Leathan stał obok, zasępiony i przeskakiwał z nogi na nogę. Chociaż wiedział, że ta chwila kiedyś nadejdzie, to nie dopuszczał  do świadomości, że tak szybko. Mimo tego, że Kapłanka nadal tu była, on już poczuł, że za nią tęskni. Kochał ją szczerze, praktycznie zastępowała mu matkę, chociaż tak niedługo się znali. Pomimo wielu trudnych chwil, znoszenia jej uciążliwego matkowania i niepotrzebnej troski, chłopakowi i tak będzie jej szczególnie brakowało.

Gdy Ainthe zobaczyła jego nieciekawa minę, podeszła do niego i położyła mu obie dłonie na twarzy.

–Uszy do góry, Leathan – szepnęła i pogładziła go po policzku. – To nie jest ostatni raz, kiedy się widzimy. Chyba nie planujecie zostawić mnie na zawsze samą w Świątyni, bez odwiedzin, hmm?

Chłopak przykrył jej ręce swoimi, uśmiechając się, chociaż w jego zielonych oczach czaił się smutek.

– Oczywiście, że będziemy odwiedzać cię jak najczęściej. Nie uwolnisz się tak łatwo!

Ainthe zaśmiała się perliście i ucałowała Leathana w oba policzki. Ukradkiem wręczyła mu wisior ze świecącym kamieniem i mrugnęła do niego.

– To na szczęście.

Po tym kobieta podeszła do swojego konia, odwiązała od niego pakunek i zwróciła się do towarzyszy.

– Zostawiam wam moje eliksiry, myślę, że Dorrel zrobi z nich należyty uczynek. Weźcie też konia, wam bardziej się przyda, a do Feris dojdę bez problemu.

– Zaczekaj, księżniczko – podjął Terlach, najwyraźniej mając w zanadrzu jakiś plan. – Myślę, że nic się nie stanie, jeśli odwiozę cię bezpiecznie na miejsce. Nie chcę, żeby stało ci się coś niepotrzebnie.

– Terlach, nie możesz nadkładać drogi, tylko dlatego, ponieważ nie wierzysz w moje siły.

– On ma rację – wtrącił się Ionnes. – W Garth Anthantal i tak planowaliśmy zatrzymać się na dłużej, więc nie uciekniemy mu. Odszuka nas na miejscu, a ty przynajmniej wrócisz do Świątyni bezpiecznie. Trakty nadal nie są do końca spokojne, nie potrzeba na drodze kolejnego ciała jakiejś pyskatej Kapłanki.

Kobieta pokręciła z pobłażaniem głową, jednak musiała się zgodzić i tak nie mając większego wyboru. Jeśli tamten coś sobie postanowił, to zaciekle się tego trzymał.

– Jesteście beznadziejni, naprawdę.

Ionnes uśmiechnął się kwaśno, ale rzucił z rozbawieniem:

–  I kto to mówi.

Pożegnali się po raz ostatni, życząc Terlachowi i Ainthe spokojnej drogi. Leathan patrzył z przygnębieniem na towarzyszy, którzy powoli znikali za wysokimi, iglastymi drzewami. Kiedy oddalili się  na tyle, że nie było ich już widać, Ionnes polecił reszcie wsiąść na konie. Musieli ruszać, by nie marnować czasu. Chłopak pogłaskał grzywę gniadego rumaka Kapłanki i ruszył za przyjaciółmi.

~*~

Leathan rozmasował obolały od ciągłego zadzierania głowy kark  i rozejrzał się dookoła raz jeszcze. Ciągle był pod niemałym wrażeniem. Garth Anthantal zapierało wręcz dech w piersiach, było wspaniałym miastem. Po zostawieniu koni w stajni, Ionnes polecił jemu i Dorrelowi rozejrzeć się po okolicy, chociaż dobrze wiedział, że elf i tak znał to miasto jak nikt inny. Ktoś musiał jednak pilnować chłopaka, który pewnie by się tutaj zgubił. Sam oznajmił, że w tym czasie postara się dowiedzieć czegoś sensownego.
Od tamtego momentu, chłopak kręcił się zdumiony po wąskich uliczkach i okrągłych placach, podziwiając niezwykłe uroki Garth Anthantal. Pełno było tutaj kolorów i przyjemnych zapachów, zabawne, łukowate domostwa ludzi pokrywała niezliczona roślinność, a mijający ich raz za razem kuglarze wykonywali coraz to dziwniejsze sztuczki. Leathan nigdy wcześniej w życiu nie był w tak kolosalnym mieście, ale jego potęga wcale go nie przytłaczała, wręcz czuł, że z każdym kolejnym krokiem popadał w coraz większy zachwyt nad tym miejscem. Z oczarowaniem zagłębił się dalej, dając unieść się pozytywnej atmosferze, a zachęcony nawoływaniem niestrudzonych kupców i przekupek, skierował się w stronę targowisk. Pociągnął za sobą Dorrela, który bez cienia sprzeciwu poszedł za nim, rozbawiony reakcjami chłopaka. W końcu znaleźli się przy licznych stoiskach, wypełnionymi różnościami; od amuletów leczących, które tak zachwalała jedna z handlarek, po stragany z ubraniami, aż do kramu, przy którym niski, krępy  mężczyzna strugał strzały do łuków. Leathan w szczególności się tym zainteresował. Po tym, jak jego poprzednia broń przepadła, czuł się niejako nagi, gdyż w razie czego nie miałby się czym skutecznie obronić. Od dziecka uczył się strzelectwa, pomagając ojcu polować na zwierzynę w lasach blisko jego domu rodzinnego. W tym czuł się najpewniej. Zaczął wybierać pośród łuków, jakie znajdowały się na straganie, a kupiec szczegółowo opisywał mu każdy.  Dorrel stał z boku, cierpliwy, co jakiś czas dając mu wskazówki. W końcu chwycił do ręki jeden, cisowy, zważył go w dłoni i z zadowoleniem stwierdził, że wydaje mu się najbardziej odpowiedni.  Zapytał się handlarza o cenę przedmiotu.

– To jedynie pięćset smaszal, łuk zdecydowanie warty swojej ceny, najlepszy ze wszystkich. Nie będę się z Toba targować, nawet o tym nie myśl.

Chłopak pobladł wyraźnie, bo chociaż spodziewał się wysokiej ceny za dobrą jakość, to nie przypuszczał, że będzie musiał zapłacić aż tyle. Nie mógł tyle wydać. Poczuł nieprzyjemne ukłucie rozczarowania.

– Chyba… Chyba nie mogę sobie na to pozwolić.

– Możesz – odparł szybko Dorrel, widząc jego minę. Wyciągnął swoją sakiewkę. – Ile ci brakuje?

– Przeszło sto sztuk, zbyt dużo. – Chłopak zwiesił głowę, zrezygnowany. – Odpuszczę go sobie, może wybiorę z tych tańszych.

Elf nie wyglądał na przekonanego. Wiedział, że Leathan w rzeczywistości nie chciał rezygnować z łuku, był dla niego prawie idealny. Prawdopodobnie chłopak zwyczajnie nie czuł się pewnie, mając u kogoś dług, ale Dorrel i tak postanowił dołożyć się do wymaganej kwoty. Kiedy tylko Ionnes znajdzie dla nich jakieś zadanie, tamten będzie mógł mu oddać pożyczone pieniądze. Chwycił za broń i wcisnął mu ją w ręce. Pomimo tego, że Leathan był straszną gadułą i czasami grał mu na nerwach, to zdążył polubić tego dzieciaka.

– Nie chcesz, żebym się rozmyślił.

~*~

Ionnes nie bardzo wiedział od czego powinien zacząć, dlatego skierował się do oberży, którą często odwiedzali z Dorrelem, będąc w Garth Anthantal. W karczmie nierzadko przebywali mnisi z pobliskiego klasztoru, chwalącego jednego z pięciu bogów, Aamana. Nigdy nie stronili od plotek i zawsze mieli w zanadrzu ciekawe opowieści ze świata.  Poprzednim razem,  gdy odwiedzili miasto, to właśnie bracia klasztorni nakierowali ich na odpowiednie zlecenia. Tym razem liczył na podobne szczęście.
W karczmie było gwarno i głośno, śmierdziało alkoholem, podpity bard śpiewał donośnie i nieskładnie, będąc otoczony sznureczkiem równie mocno podchmielonych słuchaczy. Kelnerki przeciskały się przez tłum klientów, odpędzając nieporadnie dłonie rozochoconych mężczyzn, które coraz częściej trafiały na ich pośladki. 
Ionnes zatęsknił  za świeżym powietrzem, odór potu i innych, niezidentyfikowanych zapachów, przyprawiał go o mdłości. Zignorował nagabywanie roześmianej kobiety o dużych piersiach, wzrokiem szukając mężczyzn w szarych habitach. Chwile zajęło mu dojrzenie dwóch, praktycznie wychudzonych mnichów, którzy sączyli wolno piwo i rozmawiali cicho przy jednym ze stołów. Nie bardzo zawracał sobie głowę faktem, że może im przeszkodzić, chciał jak najszybciej wyjść z karczmy. Odsunął sobie krzesło i usiadł, a tamci natychmiast zamilkli.

– Niech was Aaman prowadzi – przywitał ich zwyczajowym pozdrowieniem i miał nadzieję, że ci dosłyszą przez krzyki klienteli, co do nich mówił. Rozsiadł się wygodniej i odebrał od jednej z dziewczyn kufel z trunkiem, rzucając jej zapłatę.  

– W świetle na wieki – odpowiedzieli mu oboje i skinęli głowami.  Nie wyglądali na zachwyconych obecnością mężczyzny, ale nic innego nie dodali.

 – Poszukuję zleceń. Ojcowie może potrzebują jakiejś pomocy?

 Jego rozmówcy popatrzyli po sobie, jakby komunikując się niewerbalnie. Chwile po tym jeden z nich wykonał dziwny gest dłonią, dając tamtemu coś do zrozumienia.  Odezwał się zaraz.

– Jesteśmy braćmi zajmującymi się kurhanami nieopodal miasta. Ostatnio doskwiera nam pewien problem…

Ionnes pociągnął duży łyk piwa i w myślach zaklął nad wątpliwą jakością tegoż trunku. Gestem zachęcił  rozmówce do kontynuowania.  Mnich złożył ręce w małdrzyk i zamilkł na krótką chwilę.

– To bardzo podejrzana sprawa – zauważył. Nie wyglądał na zbyt pewnego. – Z północnych grobowców zaczynają… znikać zwłoki.

– Nie pilnujecie kurhanów? – zainteresował się zaskoczony Ionnes, a jego brwi mimowolnie powędrowały w górę.

– Nie było takiej potrzeby. Dopiero od tamtego „przypadku” stróżujemy mogił, ale prawda jest taka, że nic to nie daje. Ciał i tak z każdym dniem zaczyna ubywać.

– Rozważamy, czy jakiś intruz nie ograbia kurhanów, by sprzedawać zwłoki Handlarzom Śmiercią – wtrącił się niższy mnich. Wytarł pianę z piwa z pomarszczonych ust i dodał:  – Potrzebujemy kogoś, kto mógłby go złapać za godziwą zapłatę.

– O ile rzeczywiście o to w tym wszystkim chodzi – mruknął Ionnes, przemyślając sobie to, co usłyszał. Jeśli jest tak w rzeczywistości, to zadanie nie wydawało się trudne, wręcz łatwe do wykonania. Uporaliby się z tym szybko, przy okazji zdobywając łatwy zarobek. Nie był to pierwszy raz, kiedy miał do czynienia ze współpracownikami Handlarzy Śmiercią, ale musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkał się z tak odważnym ruchem z ich strony, by zaczajali się na same grobowce.   – Do kogo mam się zwrócić jeśli się czegoś dowiem?

– Ojciec Dynisius z pewnością ci pomoże, znajdziesz go przy ołtarzu w ogrodach klasztoru. Wspomnij tylko, że brat Merus i Darh cię przysyłają.

Ionnes potaknął. Dopił swoje piwo, pytając jeszcze mnichów o dokładne położenie kurhanów i pożegnał się z nimi. Wyszedł z zatłoczonej karczmy z zamiarem odnalezienia swoich przyjaciół. Wciągnął z ulgą, nie tyle co rześkie ale na pewno świeższe powietrze i  poprawił swój płaszcz.
Znalazł ich całkiem szybko, bo po części przewidział, gdzie mogą się znajdować. Spodziewał się, że Leathan prędzej czy później zaciągnie Dorrela na okrągły rynek, wybrukowany jasną kostką, która tworzyła rozmaite wzory i zdecydowanie przyciągała wzrok. Na środku placu postawiona była masywna fontanna, otoczona roślinnością i drzewami palmowymi. Niedaleko stała scena, na której to różni artyści wystawiali swoje przedstawienia.  Jego towarzysze obserwowali trupę wędrowną, która rano zawitała w mieście. Aktorzy, ubrani w barwne, falbaniaste stroje, właśnie zakończyli kolejną część spektaklu i zostali nagrodzeni gromkimi brawami przez tłum, który stworzył się wokół widowiska. Leathan, rozanielony z uśmiechem od ucha do ucha, przypatrywał się skąpo ubranej kobiecie, grającej na lutni. Obok niego stał zakapturzony elf z założonymi rękoma, który wydawał się nie zwracać zbytniej uwagi na przedstawienie, a gdy dojrzał Ionnesa, kiwnął mu na powitanie.

– Widzę, że nie próżnowaliście – zauważył mężczyzna, kiedy zbliżył się do nich i wskazał na nową broń, przewieszoną przez ramię chłopaka.

– Ionnes, jesteś już! Dorrel pomógł mi go wybrać, łuk wydaje się genialny! – stwierdził na powitanie Leathan i ponownie skupił wzrok na szczupłej lutnistce o egzotycznej urodzie, która uśmiechała się figlarnie.  Chłopak chciał zwrócić jakoś jej uwagę, ale wychodziło mu to nieporadnie.

– Może tym razem wytrzyma dłużej, niż wszystko inne, co było w twoim posiadaniu. A ty – zwrócił się do elfa i uśmiechnął pod nosem – coś miękniesz na starość.

Tamten tylko prychnął z rozbawieniem.

– Bardzo zabawne, Ionnes. Wręcz sypiesz dzisiaj żartami – odparł z powątpieniem, ale  uśmiechnął się lekko. Trzeba było przyznać, że uśmiech ten był jego mocną stroną, a w wielu momentach robił za skuteczną kartę przetargową i elf osiągnął wiele dzięki temu.  – Lepiej mów, co udało ci się załatwić.

– Łatwa, ale dziwna sprawa, wynagrodzenie dość wysokie i  raczej uwiniemy się szybko.

– Dziwna? Tylko nie mów mi, że znowu pakujesz nas w coś podejrzanego.

– Chyba nic gorszego już być nie może – stwierdził kwaśno. – Dziwna, bo ktoś kradnie trupy z grobowców i trzeba by było to ukrócić. A najlepiej jego głowę.

– Fuu, obrzydliwe! Po co ktoś ma kraść gnijące zdechlaki? – wtrącił się Leathan, który porzucił już próby zainteresowania kobiety z trupy.

– Zapewne dla narządów, które nie są tanie, myśl trochę – zauważył elf, jak gdyby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Zwrócił się po chwili do Ionnesa. – Handlarze Śmiercią, jak mniemam?

– Tak, podejrzewam, że to ktoś od nich. Ale ostatnio moje podejrzenia zbyt często okazują się błędne. W dodatku te szczury podeszły pod same kurhany i to nie jeden raz. Mnisi Aamana mówili, że prawie codziennie po nocy ginie kilka ciał. Nawet mimo tego, że ich strzegą.

– Nic dziwnego, pewnie przeszli kanałami, jak to mają w zwyczaju.

– Hej, zaraz, stop. Nie rozumiem, kim są ci cali Handlarze? – zapytał chłopak z konsternacją. Wcześniej nie było dane spotkać mu się z czymś… a raczej z kimś takim i teraz nie do końca łapał się w tym, o czym rozmawiają jego towarzysze.

– Ludzie, którzy zajmują się rozprowadzaniem organów na czarnym rynku, dla wiedźm, czy jakichkolwiek innych szaleńców, zajmujących się magią krwi – wyjaśnił pokrótce  Dorrel, niezdziwiony niewiedzą Letahana. Nie sądził, by dzieciak, przed tym, zanim do nich dołączył zajmował się czymś takim.

– I… po co im to?

– Do różnych wywarów, eliksirów, rytuałów, czy czegokolwiek innego. Do ożywienia ghula też się zdarza – wymienił elf beznamiętnie, niezrażony nieciekawą miną chłopaka.

– Dobra, rozumiem. Magia to jest jednak powalona.

– Czarnomagiczna zdecydowanie. Ionnes, podejrzewam, że chcesz iść do grobowców i złapać szczura za ogon na gorącym uczynku?

– Tak, może nawet dzisiaj wieczorem. Już kiedyś mieliśmy podobną sprawę i szybko się uwinęliśmy. Cieszę się, że mamy chociaż jedno, normalne zlecenie.


– Nie tylko ty – burknął Dorrel, którego uwaga zwróciła się ku prowizorycznej scenie, na której jeden z aktorów, grający króla, umierał właśnie z mieczem wbitym z brzuch. Przedstawienie zakończyło się i wśród tłumu podniosła się wrzawa. Na bruku, przed kłaniającymi się artystami wylądowało sporo złotych monet, a lutnistka z rudymi włosami nareszcie odmachała ucieszonemu Leathanowi i posłała mu buziaka. 

4 komentarze:

  1. Hej! Od kilku dni przeszukuję blogi w poszukiwaniu ciekawych powieści, do teraz tylko trzy zainteresowały mnie na tyle aby przeczytać je w całości - w tym twoja ( btw pozostałe dwie należą do ludzi zajmujących się pisaniem, mniej lub bardziej, zawodowo) :) Naprawdę spodobała mi się zarówno historia jak i przesympatyczni, moim zdaniem, bohaterowie. Uważam, że piszesz bardzo lekko, płynne wprowadzasz czytelnika w swój świat, zaciekawiasz. Dzięki temu historię czyta się przyjemnie mimo, licznych niestety, błędów (ja wyłapałam głównie stylistyczne, jeśli chodzi o przecinki sama jestem gapa). Koniecznie znajdź betę bo szkoda nie doszlifować takiego fajnego opowiadania!
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za motywujący komentarz. :) Betę staram się znaleźć, bo faktycznie, w opowiadaniu jest dużo błędów i miło by było, gdyby ktoś na to popatrzył.

      Usuń
  2. Skąd pomysł na tytuł bloga?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to nawiązanie do wydarzeń, które będą przedstawione w kolejnych rozdziałach. U mnie "czerwona nić" oznacza przeznaczenie. Jeśli się nie mylę, to jest też taka chińska (?) legenda.

      Usuń