Skazańcy stali na podeście szubienicy, cierpliwie czekając aż sędzia zakończy przemówienie. Działo się to na rynku w południe, kiedy to stworzyło się największe zbiegowisko ludzi. Drobni kryminaliści, w wyniku niesprawiedliwego wyroku przekupnego sędziego, zostali skazani na najgorszą z możliwych kar - na śmierć. A wszystko to dla rozrywki.
– Na co się gapisz, smarku? – zapytał groźnie jeden ze strażników, chłopca, który przyglądał się egzekucji. Stojący przed nim dzieciak zmieszał się lekko, mruknął coś pod nosem, ale nie wyglądało na to, żeby chciał stąd odejść. Wręcz przeciwnie, przybliżył się, patrząc wyzywająco na mężczyznę.
– Jeszcze tu jesteś? Życie ci niemiłe? Zmiataj stąd, ale już! To nie miejsce dla bachorów! – mówiąc to, popchnął sugestywnie chłopca, dając mu tym wyraźny znak, że ten ma odejść. Dzieciak odepchnął ręce mężczyzny, pokazując mu język, po czym pobiegł szybko za siebie, nie odwracając się już ani razu. Wredny gówniarz. Strażnik zaklął cicho, ocierając wierzchem dłoni mokre od potu czoło.
Skwar był niemiłosierny, świecące mocno słońce i wysoka temperatura, od dłuższego czasu dawały się mu we znaki. Gruby mundur, który nosił nie ułatwiał i tak nieciekawej sytuacji, mężczyzna miał wrażenie, że zaraz się udusi. Dzisiejsza pogoda mocno wpływała na jego nastrój, przez co był bardziej zrzędliwy i nieprzyjemny niż zazwyczaj.
Już niedługo, pomyślał, patrząc na ilość skazańców ustawionych niedaleko. Oparł się o drewnianą belkę- część konstrukcji masywnej szubienicy - uśmiechając się ironicznie. Raz za razem kolejni przestępcy wisieli bez życia, z pętlą zaciśniętą wokół szyi, po tym jak kat wyczytał ich nazwiska i zbrodnie, których się dopuścili.
Fenadan nienawidził tej pracy.
Jego żona często mówiła, że jest on nieudacznikiem. Wiekiem dobiegał blisko czterdziestki i nadal nic konkretnego w życiu nie osiągnął. Jego ojciec, gdy był w tym samym wieku, należał już do Gwardii Przybocznej Króla, co miał w zwyczaju mu wypominać za każdym razem, kiedy się spotkali, narzekając w dodatku na jego pozycję społeczną.
Fenadan był naczelnikiem więzienia w miasteczku Avenien, co nie było zbyt chlubną robotą. Wbrew pozorom, najwięcej czasu spędzał nad różnej maści dokumentami, nie mając praktycznie czasu na jakiekolwiek inne zajęcia. Jednym z jego licznych obowiązków było nadzorowanie egzekucji przestępców z poważnymi wykroczeniami, na których każdorazowo musiał się stawiać osobiście. Zapewnienie ochrony podczas tego typu widowisk było jego powinnością, a w razie jakiś nieprawidłowości, musiał odpowiadać przed burmistrzem miasta. Mężczyzna szczerze nienawidził tego tłustego, obżartego knura, leżącego całe dnie na złocie, umiejącego jedynie narzekać na wszystkich dookoła. Często zastanawiał się, jakim prawem ten człowiek nadal sprawuje władzę, pomimo tylu skarg i pretensji ze strony ludu…
Mimo że naczelnik nienawidził poniedziałków, a egzekucje wypadały przeważnie co miesiąc w ten dzień, to trzymał się dzielnie. Wolał wycierpieć swoje i mieć spokojny wieczór, niż znowu stawać przed tym wieprzem, który wszędzie miał szpiegów i donosicieli. Fenadan czasem bał się nawet myśleć w ten sposób, w końcu wszystko może się zdarzyć.
Poniedziałek zdecydowanie nie był jego ulubionym dniem tygodnia, strażnik miał wręcz wyjątkową awersję do tego terminu. Wiele złych rzeczy się wtedy wydarzyło...
Właśnie w poniedziałek wstąpił do Straży Miejskiej (ach, te jego ambicje), w poniedziałek poznał swoją obecną żonę, w poniedziałek urodziła mu się niezwykle głupia i mało urodziwa córka, w poniedziałek przegrał połowę swojego majątku w karty, no i w poniedziałek zmarła jego zrzędliwa teściowa.
Nie, chociaż nie, to był nawet pozytywny akcent, stwierdził w myślach, uśmiechając się głupio do siebie.
Fenadan rozglądnął się po tłumie gapiów, dla którego egzekucja była najwyraźniej przednią rozrywką. Skrzywił się z niesmakiem. Gdyby on miał tyle wolnego czasu, to nie patrzyłby się bezmyślnie na coś podobnego, tylko wykorzystałby go na coś dużo bardziej sensownego i konstruktywnego. Na przykład zagrałby w karty, coś czuł, że ma ostatnio dobrą passę. Przestąpił z nogi na nogę, starając się, chociaż na chwilę odciążyć zdrętwiałe kolana. Jeszcze chwila i skończy się ta cała szopka, będzie mógł wreszcie odpocząć i napić się zimnego piwa, co zdecydowanie było mu dzisiaj niezbędne.
Może ten cały poniedziałek nie jest jednak taki zły, nie stało się dzisiaj nic, czego by żałował. Przyjrzał się niebu. Piękne, prawie bezchmurne. W takie dni był skłonny zapomnieć o tych złych stronach pierwszego dnia tygodnia. Uśmiechnął się lekko.
Pierwsza strzała trafiła naczelnika w brzuch, blisko wątroby, przez co zgiął się w pół i momentalnie zwalił na bok. Druga i trzecia ugodziła go prosto w pierś, pozbawiając oddechu. Nie miał nawet sekundy, żeby zareagować, kątem oka zauważył jedynie zbliżających się ludzi i popłoch, a potem nie było już nic.
Jego rozmyślenia na temat poniedziałku definitywnie się skończyły.
Chłopiec biegł ile sił w nogach, ściskając mocno, schowany w kieszeni kamizelki, pęk kluczy. Wbiegł w uliczkę obok starej gospody, praktycznie od razu wpadając na postawnego człowieka. Mężczyzna, chwytając dziecko za ramię, odsunął je na odległość ręki, po czym przyjrzał mu się uważnie. W jego oczach zagościło zrozumienie.
– A, to ty dzieciaku! Uważałbyś bardziej na siebie, bo następnym razem nie masz gwarancji, że trafisz na takiego dobrego i poczciwego człowieka jak ja. Wiesz, ja w twoim wieku…
– Masz klucze? A ty – wtrącił się człowiek, stojący nieopodal, po czym zwrócił się do pierwszego –streszczaj się, nie mamy czasu na te twoje przypadkowe retrospekcje - przerwał mu gwałtownie, niskim głosem, wyraźnie zniecierpliwiony. Chłopca przeszedł dreszcz. Miał teraz wątpliwości, czy warto było ryzykować dla kilku sztuk złota.
– Nie bądź takim gburem Ionnes, to tylko smarkacz, nie widzisz, że się boi?
– Prędzej jest przerażony twoją niezdarną osobą, Terlach, i tą śmieszną próbą nawiązania kontaktu. No a ty dzieciaku, czego milczysz? Języka ci w gębie zabrakło?
Terlach był bardzo wysoki i postawny, szeroki w barkach za dwóch, można by rzec urodzony wojownik. Skórę miał ciemną, typową dla ludu z południa, czarne skołtunione włosy sięgały mu karku, po bokach głowy mocno przycięte, przez co doskonale dało się zauważyć tatuaż w postaci gwiazdy w tym miejscu. Lat miał blisko czterdzieści, czego zupełnie nie było po nim widać. Budził raczej jednoznaczne uczucia u osób, które go kiedykolwiek zobaczyły i zdecydowanie nie były pozytywne. Mimo groźnej aparycji, mężczyzna z charakteru był zgoła inny. Miał przyjemne usposobienie, ale raczej ciężko było to stwierdzić na pierwszy rzut oka. Był nieco porywczy i zanadto nie grzeszył inteligencją, ale za to był bardzo uczciwy, przyjemny i honorowy, zawsze gotowy stanąć w obronie swoich towarzyszy. Może rzeczywiście nie wyglądał najciekawiej, szczególnie teraz, kiedy opierał się na klindze swojego dwuręcznego miecza, ale przynajmniej się starał. Liczą się chęci.
Chłopiec podniósł wzrok ku mężczyźnie w kapturze i ze skwaszoną miną pokiwał głową na znak potwierdzenia, po czym podał mu klucze.
– Dobra robota, teraz zmiataj stąd i nie pokazuj się więcej – pogonił go tamten, podając mu woreczek z monetami.
Chłopczyk porwał szybko zapłatę i posłusznie wybiegł z uliczki, nie oglądając się więcej za siebie.
– A to ci dopiero, szczeniak, a już wykiwał samego naczelnika! – zaśmiał się pod nosem Terlach, po czym zwrócił się do trzeciego mężczyzny, dotychczas trzymającego się na uboczu – Czego się tak patrzysz Dorrel? Też żeś taki był, jak byłeś młodszy. Mała, przebiegła żmija!
Człowiek, do którego zostały skierowane słowa skrzywił się tylko niewyraźnie i prychnął pod nosem.
– Terlach, naprawdę nie mamy teraz czasu, powspominasz sobie później, kiedy już uda nam się wyciągnąć Leathana z tej podłej dziury - odezwał się cicho Ionnes, naciągając mocniej kaptur na głowę. – Trzeba dać też znak Ainthe, by zaczęła robić zamieszanie. Ruchy!
– Na co się gapisz, smarku? – zapytał groźnie jeden ze strażników, chłopca, który przyglądał się egzekucji. Stojący przed nim dzieciak zmieszał się lekko, mruknął coś pod nosem, ale nie wyglądało na to, żeby chciał stąd odejść. Wręcz przeciwnie, przybliżył się, patrząc wyzywająco na mężczyznę.
– Jeszcze tu jesteś? Życie ci niemiłe? Zmiataj stąd, ale już! To nie miejsce dla bachorów! – mówiąc to, popchnął sugestywnie chłopca, dając mu tym wyraźny znak, że ten ma odejść. Dzieciak odepchnął ręce mężczyzny, pokazując mu język, po czym pobiegł szybko za siebie, nie odwracając się już ani razu. Wredny gówniarz. Strażnik zaklął cicho, ocierając wierzchem dłoni mokre od potu czoło.
Skwar był niemiłosierny, świecące mocno słońce i wysoka temperatura, od dłuższego czasu dawały się mu we znaki. Gruby mundur, który nosił nie ułatwiał i tak nieciekawej sytuacji, mężczyzna miał wrażenie, że zaraz się udusi. Dzisiejsza pogoda mocno wpływała na jego nastrój, przez co był bardziej zrzędliwy i nieprzyjemny niż zazwyczaj.
Już niedługo, pomyślał, patrząc na ilość skazańców ustawionych niedaleko. Oparł się o drewnianą belkę- część konstrukcji masywnej szubienicy - uśmiechając się ironicznie. Raz za razem kolejni przestępcy wisieli bez życia, z pętlą zaciśniętą wokół szyi, po tym jak kat wyczytał ich nazwiska i zbrodnie, których się dopuścili.
Fenadan nienawidził tej pracy.
Jego żona często mówiła, że jest on nieudacznikiem. Wiekiem dobiegał blisko czterdziestki i nadal nic konkretnego w życiu nie osiągnął. Jego ojciec, gdy był w tym samym wieku, należał już do Gwardii Przybocznej Króla, co miał w zwyczaju mu wypominać za każdym razem, kiedy się spotkali, narzekając w dodatku na jego pozycję społeczną.
Fenadan był naczelnikiem więzienia w miasteczku Avenien, co nie było zbyt chlubną robotą. Wbrew pozorom, najwięcej czasu spędzał nad różnej maści dokumentami, nie mając praktycznie czasu na jakiekolwiek inne zajęcia. Jednym z jego licznych obowiązków było nadzorowanie egzekucji przestępców z poważnymi wykroczeniami, na których każdorazowo musiał się stawiać osobiście. Zapewnienie ochrony podczas tego typu widowisk było jego powinnością, a w razie jakiś nieprawidłowości, musiał odpowiadać przed burmistrzem miasta. Mężczyzna szczerze nienawidził tego tłustego, obżartego knura, leżącego całe dnie na złocie, umiejącego jedynie narzekać na wszystkich dookoła. Często zastanawiał się, jakim prawem ten człowiek nadal sprawuje władzę, pomimo tylu skarg i pretensji ze strony ludu…
Mimo że naczelnik nienawidził poniedziałków, a egzekucje wypadały przeważnie co miesiąc w ten dzień, to trzymał się dzielnie. Wolał wycierpieć swoje i mieć spokojny wieczór, niż znowu stawać przed tym wieprzem, który wszędzie miał szpiegów i donosicieli. Fenadan czasem bał się nawet myśleć w ten sposób, w końcu wszystko może się zdarzyć.
Poniedziałek zdecydowanie nie był jego ulubionym dniem tygodnia, strażnik miał wręcz wyjątkową awersję do tego terminu. Wiele złych rzeczy się wtedy wydarzyło...
Właśnie w poniedziałek wstąpił do Straży Miejskiej (ach, te jego ambicje), w poniedziałek poznał swoją obecną żonę, w poniedziałek urodziła mu się niezwykle głupia i mało urodziwa córka, w poniedziałek przegrał połowę swojego majątku w karty, no i w poniedziałek zmarła jego zrzędliwa teściowa.
Nie, chociaż nie, to był nawet pozytywny akcent, stwierdził w myślach, uśmiechając się głupio do siebie.
Fenadan rozglądnął się po tłumie gapiów, dla którego egzekucja była najwyraźniej przednią rozrywką. Skrzywił się z niesmakiem. Gdyby on miał tyle wolnego czasu, to nie patrzyłby się bezmyślnie na coś podobnego, tylko wykorzystałby go na coś dużo bardziej sensownego i konstruktywnego. Na przykład zagrałby w karty, coś czuł, że ma ostatnio dobrą passę. Przestąpił z nogi na nogę, starając się, chociaż na chwilę odciążyć zdrętwiałe kolana. Jeszcze chwila i skończy się ta cała szopka, będzie mógł wreszcie odpocząć i napić się zimnego piwa, co zdecydowanie było mu dzisiaj niezbędne.
Może ten cały poniedziałek nie jest jednak taki zły, nie stało się dzisiaj nic, czego by żałował. Przyjrzał się niebu. Piękne, prawie bezchmurne. W takie dni był skłonny zapomnieć o tych złych stronach pierwszego dnia tygodnia. Uśmiechnął się lekko.
Pierwsza strzała trafiła naczelnika w brzuch, blisko wątroby, przez co zgiął się w pół i momentalnie zwalił na bok. Druga i trzecia ugodziła go prosto w pierś, pozbawiając oddechu. Nie miał nawet sekundy, żeby zareagować, kątem oka zauważył jedynie zbliżających się ludzi i popłoch, a potem nie było już nic.
Jego rozmyślenia na temat poniedziałku definitywnie się skończyły.
~*~
Kilka minut wcześniej.
Chłopiec biegł ile sił w nogach, ściskając mocno, schowany w kieszeni kamizelki, pęk kluczy. Wbiegł w uliczkę obok starej gospody, praktycznie od razu wpadając na postawnego człowieka. Mężczyzna, chwytając dziecko za ramię, odsunął je na odległość ręki, po czym przyjrzał mu się uważnie. W jego oczach zagościło zrozumienie.
– A, to ty dzieciaku! Uważałbyś bardziej na siebie, bo następnym razem nie masz gwarancji, że trafisz na takiego dobrego i poczciwego człowieka jak ja. Wiesz, ja w twoim wieku…
– Masz klucze? A ty – wtrącił się człowiek, stojący nieopodal, po czym zwrócił się do pierwszego –streszczaj się, nie mamy czasu na te twoje przypadkowe retrospekcje - przerwał mu gwałtownie, niskim głosem, wyraźnie zniecierpliwiony. Chłopca przeszedł dreszcz. Miał teraz wątpliwości, czy warto było ryzykować dla kilku sztuk złota.
– Nie bądź takim gburem Ionnes, to tylko smarkacz, nie widzisz, że się boi?
– Prędzej jest przerażony twoją niezdarną osobą, Terlach, i tą śmieszną próbą nawiązania kontaktu. No a ty dzieciaku, czego milczysz? Języka ci w gębie zabrakło?
Terlach był bardzo wysoki i postawny, szeroki w barkach za dwóch, można by rzec urodzony wojownik. Skórę miał ciemną, typową dla ludu z południa, czarne skołtunione włosy sięgały mu karku, po bokach głowy mocno przycięte, przez co doskonale dało się zauważyć tatuaż w postaci gwiazdy w tym miejscu. Lat miał blisko czterdzieści, czego zupełnie nie było po nim widać. Budził raczej jednoznaczne uczucia u osób, które go kiedykolwiek zobaczyły i zdecydowanie nie były pozytywne. Mimo groźnej aparycji, mężczyzna z charakteru był zgoła inny. Miał przyjemne usposobienie, ale raczej ciężko było to stwierdzić na pierwszy rzut oka. Był nieco porywczy i zanadto nie grzeszył inteligencją, ale za to był bardzo uczciwy, przyjemny i honorowy, zawsze gotowy stanąć w obronie swoich towarzyszy. Może rzeczywiście nie wyglądał najciekawiej, szczególnie teraz, kiedy opierał się na klindze swojego dwuręcznego miecza, ale przynajmniej się starał. Liczą się chęci.
Chłopiec podniósł wzrok ku mężczyźnie w kapturze i ze skwaszoną miną pokiwał głową na znak potwierdzenia, po czym podał mu klucze.
– Dobra robota, teraz zmiataj stąd i nie pokazuj się więcej – pogonił go tamten, podając mu woreczek z monetami.
Chłopczyk porwał szybko zapłatę i posłusznie wybiegł z uliczki, nie oglądając się więcej za siebie.
– A to ci dopiero, szczeniak, a już wykiwał samego naczelnika! – zaśmiał się pod nosem Terlach, po czym zwrócił się do trzeciego mężczyzny, dotychczas trzymającego się na uboczu – Czego się tak patrzysz Dorrel? Też żeś taki był, jak byłeś młodszy. Mała, przebiegła żmija!
Człowiek, do którego zostały skierowane słowa skrzywił się tylko niewyraźnie i prychnął pod nosem.
– Terlach, naprawdę nie mamy teraz czasu, powspominasz sobie później, kiedy już uda nam się wyciągnąć Leathana z tej podłej dziury - odezwał się cicho Ionnes, naciągając mocniej kaptur na głowę. – Trzeba dać też znak Ainthe, by zaczęła robić zamieszanie. Ruchy!
Ejj, a zdążyłam naprawdę polubić tego naczelnika :( No wiesz co?
OdpowiedzUsuńW drugim fragmencie, kiedy chłopiec wpada na tego dużego faceta robi się małe zamieszanie, kiedy znikąd pojawia się następny i także jest tytułowany "człowiek", dałabym tu jakieś uzupełnienie narracji, że przyszedł/pojawił się i dla odmiany nazwałabym mężczyzną, niech ma :).
Dalej też zaczynasz mieszać - początkowo prowadzisz narrację z punktu widzenia chłopca, który raczej nie zna tych dorosłych, imię Ionnesa pojawia się w dialogu i to jest ok, ale potem dajesz cały długaśny akapit o kimś, kto nosi imię Terlach, nie wiemy kto, bo równie dobrze może odnosić się do drugiego mężczyzny jak i do jednego ze skazańców, których ci dwaj najwyraźniej chcą uratować (mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi, imię ich damsel in disstress pojawia się dopiero na samym końcu) a wygląd Ionnesa pomijasz (przez co nagle zaczęłam go sobie wyobrażać w szacie Edwina z Baldurs Gate, ta wizja będzie mnie prześladować już do samego końca czytania Twojego bloga).
U facet ma wiernego Zweihandera - sympatia Wiedźmy +20.
Ogólnie wpadłam na Twojego bloga prawie przez przypadek, miał opis który mnie urzekł i jest w nim coś co sprawia, że mam ochotę zostać na dłużej. Pierwszy fragment był naprawdę dobry, czytało się płynnie (przerwy pomiędzy akapitami są niepotrzebne, przecież akapity masz zaznaczone wcięciami, a przerwy zwykle oznaczają przeskok w czasie) i nawet była odrobina czarnego humoru - Wiedźmy lubio najbardziej.
Wątpliwości co do drugiego fragmentu już wyraziłam.
Domyślam się, że panowie szykują nam krwawą jatkę na targu miejskim. Też można :D
Hej! Bardzo dziękuję za komentarz. Fajnie wiedzieć, że ktoś jednak to przeczytał.
UsuńOj tam, naczelnik, moje alter ego musiało zginąć. :P
Wiem, wiem, pomieszałam z tą narracją i, niestety, dalej pewnie jest tak samo, ale ja jestem zbyt ślepa, by wyłapać te błędy. Bardzo dziękuję za Twoje uwagi, bo są pomoce i postaram się zwrócić uwagę na to przy dalszym pisaniu.
Co do tych przerw - to z przyzwyczajenia, jakoś nie potrafię pisać, używając tylko akapitów. No nie wiem. ._.
Jeszcze raz dziękuję, pozdrawiam. c:
Bardzo ciekawy prolog ;) idę czytać dalej
OdpowiedzUsuń